5K Race for your heart - prawie fotorelacja

, blados

TL;DR Nie chce mi się czytać, dawaj wyniki!

Miesiąc bez wyścigu czy zawodów to miesiąc prawie stracony. Mięśnie już zapomniały o pływaniu charytatywnym a tu proszę, kolejna zorganizowana akcja. Może się wydawać, że tylko klikasz, klikasz, klikasz i szukasz kolejnych. Forma była, jest i będzie. Nic nie trzeba robic, co nie? No... nie do końca. Ostatnio pojawiła się reklama Under Armour z Michealem Phelpsem, która dokładnie obrazuje, co mam na myśli. Poza tym podoba mi się:

Tyle tytułem wprowadzenia, które bardzo słabe było. Ale dzięki niemu udało mi się wcisnąć reklamę. Do rzeczy. Kiedy wstałem niedzielnym porankiem w nogach czułem jeszcze czwartkowy bieg. Mogłem go sobie odpuścić z okazji startu, ale z drugiej strony... no jak nie biec panie premierze? Nie byłem też super wyspany. Przygotowałem i wrzuciłem na siebie startowe ubranie, zakryłem dresikami i heja. Gotowe. Na śniadanie banan plus kromka chleba z masłem orzechowym. (I teraz, właśnie teraz, kiedy piszę te słowa, dociera do mnie, że byłem o włos, dosłownie o włos od zwycięstwa. Wystarczyło zamienić chleb na bułę...) Pomny przedstartowego potrójnego esspresso, kawy w domu nie piłem.

A bieg to miał być dla British Heart Foundation pod nazwą Run for your heart, pobiegnij dla swojego serca. Można było biec, truchtać czy spacerować. Ważne, żeby się ruszyć. 5K czyli 5km. Impreza jak najbardziej charytatywna, więc spodziewałem się w większości ludzi oderwanych od kanapy, którzy pozakładali się ze znajomymi, że dadzą radę ukończyć za piątaka na BHF. Obstawiałem tylko kilku oszołomów jak ja, co na czas to będą chcieli zrobić. Parking był już prawie pełny na godzinę przed startem i podejrzanie dużo osób się kręciło wokół. Dlaczego podejrzanie dużo? W maju rok temu, kiedy pierwszy raz brałem udział w aquathlonie startowało 13 osób. Dziś ich było znacznie więcej ale nie uprzedzajmy faktów.

Zrzuciłem z siebie dresiki, zmieniłem buty i wrzuciłem wszystko do basenowej szafki. Tylko chwilę rozważałem wzięcie ze sobą telefonu ale co to za bieganie z cegłą w łapie? No żadne. Może następną razą. Dopijając esspresso odebrałem swój pakiet startowy, który obejmował numer oraz agrafki do przypięcia tegoż numerku. No chyba, że ktoś miał pasek wyścigowy (no kto mógł mieć?). Małe zamieszanie jeszcze przed startem, gdyż najdłuższa kolejka była do stolika, gdzie dopiero można było się zarejestrować. Wypełnienie formularza, płatność itp. Drugi stolik dla tych, co wcześniej online dokonali rejestracji był ukryty niedaleko bieżni i tylko przypadkowo się o nim dowiedziałem. Ale spełniłem dobry uczynek czy dwa i zaoszczędziłem czasu kilku osobom kierując je w odpowiednie miejsca. Znajoma z córką również przybyła pobiec, więc aż do startu trzymaliśmy się razem.

Pogoda była w sam raz. Okolice 6-8 stopni, więc krótkie spodenki oraz podwójny t-shirt. Koszulka zdobyta od Running Heroes mogła w końcu zadebiutować w boju biegowym. Po lekkiej rozgrzewce, zrobiliśmy z Magdą kółko na bieżni (400m) i w sumie mogłem już biec. Byłem po kawie i gotowy. Organizatorzy obiecali rozgrzewkę na 15 minut przed startem i... przypadkowo można było się załapać. Trzeba było tylko być na odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, żeby się zorientować, że coś się właśnie dzieje. Brakowało kogoś z megafonem, który mógłby tłum kierować w odpowiednie miejsca.

Będąc w drodze na linię startu nagle się przebudziłem, że nie mam na głowie chusty. Ładnie. Zalałbym sobie oczy potem pewnie już na pierwszym kilometrze! Sprintem do szafki i dobiegłem do startu. Spory tłumek czekał. Nick, wsparty o rower, zachrypiałym głosem próbował zapanować nad hałasem zgromadzenia ale na wiele to się nie zdało. Pierwsze rzędy posłusznie zamilkły a pozostałe... będą musiały jakoś sobie poradzić. Pokrótce omówił trasę - na starcie prosta, potem przez tunel, trzy okrążenia po parku, powrót tunelem, podbieg po trawie i finiszowe kółko na bieżni. Na koniec poprosił szybszych zawodników o podejście do przodu. Dwa powody: nie bedą musieli obijać się o tych, co rekreacyjnie / spacerowo oraz wskażą swoimi plecami, dokąd biec należy. Po sekundzie zawahania przesunąłem się na przód.

Natenczas burmistrz miast łączonych głos zabrał. Słabo się wytłumaczył z faktu niebiegnięcia no ale cóż. Na władzę nie poradzę. Wział do ręki pistolet i padł strzał. A z procy wystrzeliła pierwsza linia biegających. Poszły kunie po betunie. Zająców chyba z 5 wyrwało do przodu. Nie ukrywam, że wyrwałem razem z nimi. No dobra - za nimi w gorącej wodzie kąpany, bo to przecież pierwszy raz kiedy tak tylko biegnę. Mimo, że się hamowałem to i tak za szybko wystartowałem i po kilkuset metrach zacząłem słabnąć. Ha! Masz za swoje - pomyślałem. Trzeba było trzymać się z tyłu!

Złota zasada: chcesz biec szybko? To goń szybszych od siebie a nie wyprzedzaj wolniejszych. Więc goniłem. Ale oddech naprawdę ciężko było złapać już do samego końca. Pocieszałem się, że to przecież nie wyścig, to zabawa. No tak. Ale to pierwszy bieg w sezonie, gdzie chciałem sprawdzić formę po przetuptanych zimowych kilometrach. A tu naprawdę dziwnie się wolno biegło, mimo pogoni! Wkurzałem się sam na siebie starając się jednocześnie płuc nie wypluć. Zimne powietrze drażniło gardło ale... dawałem dalej.

Marzenie o dogonieniu jednego z zajęcy, chłopaczka może 10-11-letniego i zapytanie, czy ma lekcje odrobione, że tak tu sobie z dorosłymi gania nie wchodziło już w rachubę. Ale proszę, proszę - na końcówce okrążenia numero uno jest rodzinka w komplecie! Dajesz! I high-five! I jeszcze tylko dwa po parku zostały. Zaczynam doganiać tych, co opcję spacerową wybrali. Kierunkowskaz i lecimy. Teoretycznie parku nie można zamknąć na czas takiej imprezy ale... omijanie ludzików z torbami zakupowymi? Tego jeszcze nie było. Ludzie na spacerze z psami nie byli nowością, była też jedna zawodniczka co z psem biegła.

Taak. Właściciele psów. Często ich spotykam biegając. Zawsze zwalniam, daję szeroki łuk, albo nawet się zatrzymuje - w zależności od wielkości bydlaka i czy jest on na smyczy. I jeszcze nigdy nie usłyszałem, że pies ugryzie. Nie, on zawsze milutki i tylko chce się pobawić albo dziś jeszcze nie biegał. Nie, że głodny. Proszę trzymać tego pieska koło siebie, nie chcę nic o jego charakterze słyszeć!

Leci drugie kółko. Liczyłem na unormowanie oddechu, na stabilizacje rytmu ale nie. Albo: jeszcze nie. Biegnę w takcie na trzy: krok wdech, krok wdech, krok wydech. Akcja następuje z chwilą dotknięcia stopą podłoża. Przez chwilę próbowałem 3-2 ale okazało się, że za szybko na to biegnę. Za szybko? Hm. Dziwne. Dajemy dalej i wyprzedzamy. Ten ziomek w czarnym stroju kilka metrów przede mną nie daje mi spokoju. Co prawda dzięki niemu utrzymuje tempo ale na ostatnim okrążeniu to się pościgamy ziomku...

Trzecie kółko to już spore tłumy ludzików do wymijania. Niektórzy dopiero teraz zaczynają się rozbierać z bluz, łapczywie sięgaja do swoich butelek z wodą, tudzież podkręcają się zmieniając pieśn w słuchawkach. Dobra, słonko dalej ładnie świeci a tu trzeba zaraz finiszować. Jeszcze przed tunelem zacząłem lekko przyspieszać i wyprzedziłem ziomka ubranego na czarno. Za tunelem to on mnie. Na trawiastym podbiegu znowu ja. A na bieżni to już prawie ile fabryka dała. Max zostawiłem na ostatnią prostą. Jest ciężko na bieżni. Nie czuję, że biegnę na 100% z okazji bezdechu ale cóż. Przez prawie 5km płacę za ten zryw na początku, oj nauczka nauczka!

Ostatnia prosta i... człowiek w czerni wystrzelił jak rakieta! Ładnie biegł. Ja już nie mogłem mocniej przewijać. Utrzymać tempo, nie dać się wyprzedzić, zmniejszyć dystans jak najbardziej. Jest i meta. Ciach. Medal od burmistrza. Plecaczek ze skarbami i górą ulotek. Woda i banany. To już. Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj. Jest i rodzinka =) Woda. Banan. A z głowy standardowo się lało. Na szczęście chusta wspierała i dawała radę!

Im dalej po biegu tym bardziej byłem niezadowolony. Wróóóć. Inaczej. Nie byłem zadowolony ze swojego występu. Po pierwsze, bo czułem że mógłbym pobiec lepiej. Że prędkości nie było takiej jaka mogłaby być. Że chłopaczka nie dogoniłem. A największy żal o ten falstart szybkościowy na początku. Małżonka mówiła, że w pierwszej dyszce przybiegłem. Dobre i to. Troszkę też żałowałem, że nie miałem telefonika ze sobą - w ogóle po płaskim nie biegam, więc mogłbym mieć ciekawe międzyczasy... Następnym razem chociaż zegarek najprostszy na szyję.

PS Wyniki znalazłem dopiero 24h po wydarzeniu. W końcu PDF z czasem oraz numerkiem zawisł na stronie urzędu. Bieg nie był chipowany tylko stoperowany. Jeden zespół obslugiwał stoper(y) a drugi zapisywał kolejność numerków wbiegających na metę. Zatem statystyk pora. Bieg ukończyło 161 osób, ciężko powiedzieć ile wystartowało. Pewnie tyle samo lub niewiele więcej. Człowiek z najlepszym czasem ukończył 5km w 16:19. Ostatnią osobę namierzono w 48:12. Mój czas 19:54 dał mi dziewiątą pozycję, co uśredniając jest mniej niż 4 minuty na kilometr. Człowiek w czerni przybiegł 4 sekundy wcześniej. Nie jest źle ale oddajmy głos do studia:

Było minęło. Za niecały miesiąc aquathlon!