5K Swimathon - relacja prawie na żywo

, blados

Na początku stycznia wymyśliłem sobie udział w Swimathonie. To zorganizowana akcja pod patronatem Sport Relief (SR). O co chodzi? Deklarujesz sie przepłynąć określony dystans w danym limicie czasowym oraz zbierasz w tzw. międzyczasie swoich sponsorów dla tego wiekopomnego czynu. Do wyboru są dystanse 1.5, 2.5 oraz 5 km. Na basenie 25m to odpowiednio 60, 100 oraz 200 długości. Jeszcze rok temu nie czułem się na siłach, żeby zapisać się na 1.5km (nie wspominając o dodatkowym fundraisingu). W tym roku, nie dość że uderzyłem w dzwon 5K, to i jeszcze plan miałem na zebranie £200. Ambitnie. Ale nie uprzedzajmy faktów...

Jak trenować panie premierze, kiedy czasu brak? Bieganie po 23 nie tak łatwo zamienić na pływanie po jedenastej PM. Wszakże tu nie Nottingham, gdzie można przebierać w siłowniach z basenem czynnych całą dobę. Inną drogę obrałem. Starałem się trzy razy w tygodniu wbić na godzinkę pływania i szlifować te kocie ruchy podglądnięte na YT. Czasem nie było czasu. Czasem nie było warunków. Na miesiąc przed wydarzeniem przepłynąłem 3.75km w 2h i uznałem, że dam radę. Zaraz potem basen mnie 3 tygodnie nie widział... Tak wyszło. Na tydzień przed lęk ogarnął, czy dalej będę pamietał co i jak. Czasu nie cofniesz. Tak czy inaczej trening pływacki wyniósł 33km. Biegania nie zaprzestałem i przebiegłem 380km. Tyle jeśli chodzi o przygotowania.

Na miesiąc przed imprezką w końcu zapisałem się i opłaciłem wjazd. Stworzyłem profil na zbieranie sianka dla Sport Relief i... zacząłem molestować ludzi o kaskę. Pierwsza wpłata online była juz tego samego dnia - i to aż £20! I bliżej daty tym kwota uzbierana rosła w oczach, pieniądze spływały z USA, Indii, Polski a nawet Anglii! Wizyta w biurze i rundka po ziomkach z IT znacznie podwyższyła notowania walutowe. Do tego stopnia, że osiągnąłem założony cel £200 jeszcze przed wejściem do wody! Nie pozostało nic innego jak podwyższyć do £300:

Szybko zleciały tygodnie dzielące od wydarzenia. Na tydzień przed zastopowałem bieganie i 3 razy wskoczyłem do basenu. Wieczorem w wigilię pływania spakowałem niezbędne graty, po czym poszedłem wcześniej spać. Snów nie zapamiętałem. Wstałem planowo o 7:30 by zjeść śniadanie mistrzów bez soków o 8. Dwa razy człowiek się wokół domu zakrecił i pora wychodzić.

Wokół basenu flagi, słupki jakieś i biegacze. No tak, przecież Sport Relief to nie tylko Swimathlon. To także chodzenie, biegi czy jazda na rowerze. Na recepcji uprzejma pani poprosiła, żeby poczekać w kafejce bo jeszcze nie czas. No dobra, byłem 40 minut przed rozpoczęciem. Jaki ambitny. W sam raz, żeby standardowo (przedwyścigowo) potrójne esspresso wciągnąć. Płacąć za kawę ujrzałem flapjacka. Zjeść, nie zjeść - oto jest pytanie. Śniadanie było 2.5h temu, jakiś dodatkowy zastrzyk energii to nie coś, czym można ot tak pogardzić... Telefon do dietyka? A wezmę. Najwyżej będzie przerwa techniczna (czasu nie zatrzymają). Usiadłem i rozpocząłem niczym nieskrępowaną konsumpcję. Kilkanaście minut później zaproszono do przebieralni. Nie widziałem tłumów biorących udział, raczej normalną niedzielę na basenie, czyli mnóstwo rodzin z dziećmi. Zostało jeszcze 25 minut - pomyślałem. Za jakieś 10 będzie gwizdek i każą się rozejść.

Przebrałem się, narzuciłem dresiki, wziąłem okularki, banana, wodę i wszedłem na basen główny. Zostało 20 minut, a basen pełny. Nawet jeszcze tory nie poprzedzielane linami. Hm. Widzę jednego ziomka, co w koszulce SR się rozciąga. To pewnie jeden z zawodników. Widzę również 2 kibiców. Nie ma plakatów, banerów, baloników. Nie ma muzyki ani DJa. A basen pełen normalnych ludzików. Co więcej, nowi do nich dołączają bez żadnej reakcji ze strony ratowników. Zostało 15 minut. W głowie zaczyna grać Eye of the Tiger, co powoduje niekontrolowaną salwę śmiechu z mojej strony. OK. Naliczyłem kolejne dwie zawodniczki i jeszcze jednego. Pojawia się ziomek w błękitnej koszulce Swimathona. Muszę ją mieć. Ludzie dalej wbijają na basen, czyżby tylko pół basenu było na moje pływanie? A może pomyliłem dni? Albo baseny? 2 miesiące trenowania i planowania strategii a w godzinę zero zabłądził...

Podszedłem do dwóch ww. ziomków zagadać. Mówią, że na 2.5km płyną z planem poniżej 50 minut. Szybko w głowie przeliczam i wychodzi mi, że to zawodowcy. Znaczy się, że szybciej ode mnie pływają. Jak na razie to 2.25km w godzinę zrobiłem, więc życzę im powodzenia. Pytają jaki jest mój plan. Mówię, że jeszcze w sumie na 5K nie płynąłem, ale sądzę, że dam radę w 2.5h. Cokolwiek poniżej tego czasu będzie bonusem. Ale na pewno nie będzie to w waszych rejonach czasowych. Troszkę oczy zrobili, że na 5K się rzucam. Odważnie - powiedzieli. Koniec końców, nikt inny dziś w Nuneaton tego dystansu nie płynie. Dziwnie tak.

Mamy obsuwę, lekko po 10 dopiero wydają czepki. W tym roku kolorowe. Dla mnie zielony (#TeamGreenSwim), jednemu z zawodowców przypada twarzowy różowy. Ustalamy, że o 11:10 startujemy i wbijamy na swoje tory. Jak przypuszczałem dostaliśmy tylko pół basenu na wyłączność, dziś jest tylko 8 zawodników. Za 4 minuty start więc pora na ostatnią wizytę w toalecie! Rzutem na taśmę wbijam do wody, ze mną na torze lasia, co robi 1.5K. W trakcie nakładania trochę przymałego czepka ustalamy, że każdy płynie swoją połówką toru. Gadka szmatka, rzut oka na zegar a tam 11:09:59... START!

Odepchnąłem się od brzegu i daję kraulem oddychając bilateralnie (wdech na prawej stronie, wydech w trakcie 3 machów, wdech na lewej stronie, itp.). Taki też jest plan na całą długość. Nie cisnę na prędkość jak pozostali, mam większy dystans i muszę złapać tempo. Chodzi o przetrwanie. Trochę żałuję, że treningowo tych 5K nie zrobiłem ale pewnie nie byłoby tej ekscytacji teraz... Pierwsza długość za mną, druga. Coś jest nie tak. Trzecia. Coś mi przeszkadza. Na 3.5 długości odkrywam, że okularki mam wciąż na głowie a nie na oczach! Ładnie. Pan Hilary. Zatrzymuję się na chwilę po 4 długości aby je założyć i... płynę dalej. Taki błąd na samym początku! Może, gdyby nie toaleta to miałbym je ładnie ułożone. Nic to. Z dwojga złego wolę przychlorowane oczy. Jedziemy dalej. Co jakiś czas miga mi różowy czepek z toru obok ale generalnie się nie rozglądam. Dziwnie coś ten czepek się układa. Wróóóć. Nie układa się - on po prostu z każdym przepłyniętym metrem się zsuwa z głowy. Mówiłem, że za mały! Zrzucam go więc przy pierwszej lepszej okazji. A taki ładny był. Zielony...

Przez pierwsze 50 długości poprawiam okularki, bo dziwnie przeciekają. Raz prawa strona, raz lewa. Nauczka na przyszłość jak ta malowana. Poza tym liczę długości, macham rękoma, czasem nogami zbalansuje położenie ciała. Nie, żebym nie ufał tym od liczenia. W sumie temu. Na czymś trzeba się skupić. Po pierwszej pięćdziesiątce jest już rytm, jest oddech, jest tempo. Nie wiem czy dobrze zauważyłem ale chyba w 26 minut się udało. Kofeina zadziałała. Albo flapjack. Jeśli utrzymam to samo tempo, to będzie poniżej 2h??? Nieee. Zbyt pięknie, żeby było prawidziwie. Dopiero jedna czwarta, więc bez euforii, machaj dalej.

Jest połówka. Ziomalka obok swoje już zrobiła jakiś czas temu więc delektuję się torem tylko dla siebie. Ziomki od 2.5km też już swoje wymachali. To samo reszta cała. Jak okiem sięgnąć otoczony jestem zwykłymi ludźmi. Człowiek od organizatorów zniknął gdzieś z pola widzenia, dopiero przy kolejnym podejściu zauważyłem jego przesunięty stolik. Mam nadzieję, że dalej liczy bo... go sprawdzę. I nadchodzi myśl, że w sumie co mnie podkusiło na to 5km. Zaznaczyłbym 2.5km - też pieniądze, ładne fury i szybkie kobiety a dodatkowo miałbym już skończone... A to połowa - już czy dopiero?

Lekko po połowie dystansu pojawia się on. Na razie lekki ale jest. Był do przewidzenia ale zawsze, kiedy nadchodzi to jest malutki dyskomfort. Skurcz. Trochę łydki, trochę stopy, trochę dużego palca. Ponieważ nóg prawie w ogóle nie używam, zacząłem się odpychać od ścianek żeby mięśnie rozruszać. No, ale nie ukrywajmy, że jest to jeden ruch co ok. 40s więc nagłego zaniku nie przewiduję. Albo sobie z tym poradzisz blados albo... Nie. Ta druga opcja nie wchodzi w rachubę. To tylko skurcz. Płyniemy. Ludziki basenowe zaczęły sobie coraz bardziej pozwalać. Nie mam czepka na głowie, więc można sądzić, że sobie tor na własność przygarnąłem. A to ktoś mi się wbije przed nos. A to ktoś pode mną nurkuje. No troszkę mnie to nerwi ale... Jakby to ująć... Płynę dalej.

W okolicach 3/4 trasy zaczynam się przyglądać trybunom. Rodzinka miała się pojawić. Kumpel biegacz również. Jak na razie pustki na trybunie niewiele się różnią od tych w czasie startu. O, ktoś macha i pokazuje ręką dziecku w moją stronę. Kumpel. Jak się później okazało, rodzinka była w okolicach 1/4 drogi, ale gdy się wywiedziała, że jeszcze to trochę potrwa, wyszła do parku korzystać z pogody. I słusznie. Odmachuję machającym i daję dalej. Mam już 3.75km na liczniku. Od teraz zaczynam podróż w nieznane. Wcześniej ani tak daleko, ani tak długo nie płynąłem. Jest dobrze. Chyba nawet przyspieszam?

Skurcz pojawia się i znika ale nic na niego nie mogę poradzić. Robię sobie notatkę w głowie, żeby o tym później poczytać bo pewnie temat przewałkowany na forach czy w książkach. Z drugiej strony zaczynam się zastanawiać co się dzieje w głowach ludzi pływających na otwartej wodzie takie dystanse (albo większe). Na basenie mogę się skupić na liczeniu długości. Wiem, gdzie jestem i ile mi zostało. Na otwartej wodzie dochodzi fala, wiatr, zmiana pogody i boja, gdzieś tam przed tobą, za którą należy zawrócić jeśli to zawody. Też trzeba obadać ten temat. Albo zapytać odpowiednie osoby. Pewnie zawsze są kajaczki ratunkowe, które reagują na odpowiednie znaki czy sytuacje. Co jak ktoś się zaweźmie i nie chce przerwać mimo wyraźnych kłopotów? Wiosłem w łeb i do kajaku. Albo limitem czasowym na półmetek cię załatwią.

Miało być przyspieszenie na ostatniej ćwiartce ale jak na razie z planu nici. Ciągnie się i ciągnie i skończyć nie może. To zła wiadomość. Dobra jest taka, że ani nie opadam z sił, ani nie czuję zbyt mocno skurczu. Od pierwszej długości wiedziałem, że dam radę ale teraz to już z każdym metrem jestem coraz bliżej i bliżej końca. I się cieszę. Zostało 10 długości do moich 5km. Wychylam się lekko i krzyczę do ziomka z obslugi, czy 10 mi zostało. Nie słyszy. Jeszcze raz. Potwierdza. No to robię 12! Dodatkowe 2 długości na pełnej prędkości na jaką mnie stać po ponad 2h w wodzie. Jest. Meta. Próbuję wyjść z basenu bez pomocy drabinki i... daję radę. W sumie chyba jestem zdziwiony, że wciąż tyle siły czuję. Jest medal. Wymuszam niebieską koszulkę. Oficjalny mój czas na 5km to 2:12:27. Jest co bić za rok. Zimno. Jest rodzinka, zdążyła na ostatnie długości. Zimno, wbijam się w zdobyczną koszulkę oraz dresiki.

Banan. Woda. Szatnia. Zimno. Toaleta. Banan. Banan. Banan. Woda.

Kurtyna.

PS A wieczorem wyszedłem jeszcze na bieganie, lekkie 8.82km żeby nie zardzewieć po tym basenowaniu =)