Aquathlon #4? Dopiero czy już już?

, blados

Kiedy się wypełniły dni i nastał początek grudnia, już wiedziałem, że nie ma odwrotu. Postanowiło się kilka miesięcy temu, przypieczętowało rejestracją miesiąc temu a teraz to już tylko miało być z górki. BCT Splash & Dash. Grudniowy aquathlon na zakończenie sezonu, roku czy czegokolwiek chcesz.

Rzadko kiedy w swojej karierze [hahahaha] miałem okazję po raz drugi wystartować w tym samym miejscu, na tym samym dystansie, i w dodatku z roczną przerwą. Właściwie rzadko to niewłaściwe słowo, bo każda impreza cykliczna tak się odbywa. No może nie Olimpiada, Mistrzostwa Świata czy Bieg Rzeźnika [ostatnio]. Chodzi o to, że za niewielką cenę dostałem szansę zmierzenia się nie tylko ze wszystkimi, co na linii startowej się pojawią ale i ze sobą samym z przeszłości. Przy okazji mogły pojawić się odpowiedzi na kilka pytanek... Było trenowane czy raczej ściemniane? Była dobra micha czy jadłeś co do gara wpadło przypadkiem? A jak z treningiem siłowym było?

Ale zanim impreza się rozpocznie, trzeba się spakować i na nią dotrzeć. Ostatnie fale zimna przesuwające się nad UK nie rokowały tropikalnych temperatur. Trzeba przypomnieć, że w czymkolwiek płyniesz, wychodzisz w tym z basenu do strefy zmian (T1) i przebierasz lub dobierasz się do biegu. Zresztą sam zobaczysz już niebawem. Jeśli wierzyć prognozie, zapowiadano okolice zera czyli szron na trawie, zimny ręcznik oraz ciuchy (o ile planowałeś się przebierać na część biegową).

Gadżety niezbędne w czasie pływania i biegu. Dla mnie.
Gadżety niezbędne w czasie pływania i biegu. Przynajmniej dla mnie.

Niby to tylko 5km biegu poprzedzonego 400m pływania ale gratów zebrało się troszkę. Zima idzie, więc nie będę świrował bieganiem na golasa. Zasada wypracowana w czasie zimowych wieczorów i nocy mówi wyraźnie: kiedy słupek rtęci zimno poniżej stopni 5 wskaże, udasz li ty się do szafy i dresik na kończyny dolne założysz. Tak czy siak zmieściłem się ze wszystkim w jednej torbie i reklamówce, gdzie upchałem 2 butelki wody 1.5l, 5 bananów i 2 batony.

Warzywa i owoce przed wyciśnięciem. W kolejności przypadkowej: jabłko, kaka, marchew, cukinia, imbir, szpinak i jarmuż. Nie oglądałem się na pogodę i raz dwa machnąłem śniadanko, czyli świeżo wyciśnięty sok z warzyw i owoców zagryziony 2 bananami. W czasie odmierzania szatańskich łyżeczek kawy do termosu zastanawiałem się nad kanapkami z masłem orzechowym. Pomysł został odrzucony. A skąd pomysł na kawę i termos? Pamiętałem, że raczej nie było tam opcji na esspresso, więc wolałem swoje koksy mieć tym razem.

No to w drogę! Samochód przez całą drogę krzyczał, że zimno i że droga oblodzona ale bez zbędnych przygód dotarłem. A tu klops, miejsca na parkingu brak a jedyny ochłap miejscówki, to na pół samochodu. A tam, przecież sportowcom nie będą mandatów wlepiać, co nie? Zgarnąłem swoje graty, zamknąłem samochód i poślizgnąłem się na lodzie. Oho.

Trawa błyszczała szronem, temperatura nadal w okolicach zera a przede mną pół godziny na ogarnięcie się z pakietem startowym, kawą, szatnią oraz strefą zmian. Na carboloading trochę za późno hehe. Tak jak stałem, poszedłem po numerek startowy. I przypomniałem sobie, że dziurkacz miałem ze sobą wziąć! Damn. Wciąż jeszcze niepełna profeska bez dziurkacza. Może kiedyś... Wbiłem do 3-osobowej kolejki, zostałem odnaleziony na liście, dostałem numerek, licencję na start oraz mogłem sobie jakieś carbo wybrać. No to wybrałem. Nie byłem jeszcze w stroju roboczym więc odpuściłem numerkowanie z mocnym postanowieniem, że powrócę tu przed swoim startem. Długo tam nie zabawiłem, bo z okazji lekko opóźnionego wyjazdu, czas lekko, ale tylko lekko cisnął.

Zagaiłem na recepcji czy jest szansa na kubek wrzątku, laska dziwnie się spojrzała i odmówiła. Poradziła spróbować na zewnątrz, gdzie już pani z kiełbasami była rozstawiona mimo wczesnej pory niedzielnej.

~ A skolko wrzątek u pani?
~ A za darmo panocku.
~ To wlewaj pani do pełna!

Tym sposobem mogłem spokojnie udać się do szatni i wdziać szaty odpowiednie. Pamiętałem, że szafki były na monetę 20p. Nie pamiętałem, że tych 20p szafka nie oddaje hehe Ale portfel zawierał większą ich liczbę, więc niestraszne mi było parukrotne otwieranie. Przebrałem się, laczki na stopy, bluza na głowę i w te pędy się zanumerować.

Numeromania na liczniku. Nawet nie wiem kiedy piłem tę kawę, łyk tu, łyk tam a czas leciał jak szalony. Pamietałem, że poprzednim razem byłem kiedy jeszcze ciemnośći panowały i miejsce parkingowe można było wybierać do woli. Tymczasem teraz goniłem od jednej znajomej miejscówki do drugiej, byle tylko się wyrobić. Raz dwa po markerowaniu spakowałem graty do biegania w reklamówkę ze swoim numerem i pognałem do strefy zmian. Ludziki już pływały i biegały od kilkunastu minut, musiałem więc bezkolizyjnie umieścić w jakiejś fajnej miejscówce buty i resztę. Z okazji temperatury miałem dodatkową warstwę w postaci bluzy i dresików ale widząc biegających na krótko zacząłem się wahać czy aby na pewno jest sens. Znalazłem w końcu fajne miejsce, gdzie buty mogłem oprzeć o kijek trzymający taśmę trasy. Z daleka widoczne, poza tym pomarańczowa bluza na wierzch i już pewność 100%, że nie zabłądzę. Dalej nie byłem pewny czy w dresikach biegnę. Hm.

Ostatnia wizyta przy szafce i porzucenie bluzy. Teraz to już tylko strój, laczki i okularki. Wpadam na basen, odbieram chipa, mocuję na kostce i siadam w kolejce przy basenie. Bo tym bieganiu na czas przydałoby się odsapnąć, zrelaksować czy coś w ten deseń. Skupiam się na wodzie a tu z lewej strony znajomy krój czepka się pojawia. Na czepku jak wół logo Nuneaton Triathlon Club ale jak zagadać? Może tak:

~ Domyślam się, że jesteś z Nuneaton?
~ Tak. A ty?
~ Też.

I gadka sama poleciała o tym czemu nie jestem w klubie (moja odpowiedź: nie mam czasu na clubbing), o pracy, treningach i strategii na dziś. Teoretycznie to miałem się skupić na wodzie i się nie rozpraszać ale tak jakoś samo wyszło. Zostałem otoczony ludźmi i się pogubiłem hehe Rozmowa tak szybko się ucięła jak zaczęła, kiedy z drugiej strony pojawiła się jej psiapsióła. I spoko. Mogłem kontemplować wodę.

No i w wodzie jestem. Nie za ciepło ani nie za zimno. Tor dostałem przy samym wyjściu na dwór, więc siedzenie w przeciągu trochę po kościach dało. Plusem takiej miejscówki to kilka sekund biegania po basenie zaoszczędzone. Dobra, startujemy.

W głowie, żeby nie płynąć pierwszych długości za szybko ale i też, żeby nie oszczędzać się na bieg. Zyskajmy jakiś czas na szybkim pływaniu, przecież w zeszłym tygodniu na basenie dawałem radę! Plan szybkiego ataku od dziesiątej długości, czyli na ostatnich 150m. Ale jak na razie jestem na długości pierwszej i raczej nie zamierzam gonić tej zawodniczki 25m przede mną. W emailu przed imprezą ogłaszali, że w tym roku będą po trzy osoby na torze ale jakoś nie zauważyłem. Zresztą lasce zostały już tylko dwie długości i zaraz kolejny pływak wskoczy.

Nawet nie zauważyłem jeszcze jak fajnie się płynie, mimo prawie dwutygodniowej przerwie od ostatniej wizycie w wodzie. Wtedy ćwiczyłem szybkość hehe Na ostatnią chwilę. Gdyby człowiek od A do Z się przyłożył i według podręcznika żył i trenował to, kto wie, może i pudło byłoby... czekoladek. Laska wyszła z wody a wskoczył ziomek ale... jakoś słabo płynie albo mam takie wrażenie. Wpisałem swój przewidywany czas jako 9 minut przy rejestracji, więc z podobnymi sobie mnie zgrupowano, no ale chyba aż tak szybko nie płynę? Wskoczył do wody 25m przede mną ale po 2 długościach dał mi się wyprzedzić. No ładnie. Od 10 długości zaczynam przyspieszać jak planowałem, od 12 zaczynam brać powietrze co drugie machnięcie. Na 14 pojawia się niebieska deska w wodzie, znak że tylko dwie długości zostały więc machamy jeszcze szybciej. No i to uczucie, mimo braku czasu przed nosem, że można było pocisnąć jeszcze mocniej. Chyba. Bo wcale taki nie zmachany. Okaże się na trasie, która już za moment.

Wyskakuję o własnych siłach z wody, słyszę well done oraz watch out on the slippery stairs. No tak, schodki. Obwiewa mnie rześka, mroźna bryza przeciągu. Powolnym ruchem chowam okularki do kieszeni na plecach mojego tri stroju, by za chwilę je wyciągnąć. A po co mam je ze sobą a raczej na sobie wozić? Człapu człap po schodkach, za śmietnikiem w prawo i do strefy zmian (T1).

Z daleka widze moje dumnie postawione butki i resztę ekwipunku. Ha, i teraz dobiegamy do pytania ze śniadania: lecimy w dresiku czy na krótko? Dresik. Zatem ręcznik w ruch, lekko ogarnięta czupryna, wrzucam na siebie długą pomarańczową bluzę, na to drugą imienną z krótkim. Bandana na szyję, bandana na głowę i ostatnie nieme pytanie bo jakoś długo mi z tymi bluzami zeszło. Dawaj dresa. Wciągam. Buty, rzepy, gotowe. Graty do reklamówki, reklamówka do wolontariusza i do biegu.

Sporo ludzi mimo mroźnego niedzielnego poranka przyszło pokibicować. Niebo niebieskie, trawa już prawie zielona, biało-czerwone taśmy prowadzą mnie po boisku do trasy wzdłuż nieczynnej linii kolejowej. Jak na razie nikogo na horyzoncie, nikt też z tyłu nie naciska. Będzie błotko czy nie będzie?

Eee... Takie błotko to prawie żadne. Biegamy biegamy! Pusto i cicho. Nawet właścicieli czworonogów nie wysypało. Fajna taka cisza. O pierwszy mijający po prawej stronie, zgodnie ze staropolskim zwyczajem zapodaję mu okejkę ale człowiek tak wzrok wbity w ziemię miał, że nie przyuważył. Okejkę zapodawałem każdemu, kto mnie mijał jak również tym wyprzedzanym - na zachętę. Później zastanawiałem się, czy nie traciłem sił i skupienia na tych manewrach hehehe

Tak się robi, tak się robi o-kej-ki.
Okejki w czasie biegu wyglądają tak. Pozdrawiamy nie tylko biegających ale i dokumentujących.

Jak na razie puchy. W porównaniu do tłoku na parkrunie to ten konkurs ascetycznie wygląda. Mimo totalnej puli 271 osób zapisanych a 153 startujących ze mną. Nic to, biegnę dalej. Mijam znajomy lokal, tym razem bez gawiedzi na werandzie. Biegnę po lesie jak rzadko kiedy. A mówią i piszą, trenuj na nawierzchni na jakiej będziesz startował. Będzie biegane po asfalcie, biegaj po asfalcie. Bedzie po lesie, trenuj między drzewami. Ta. Proste.

No powiem szczerze, że trochę nudno jak nie ma kogo gonić. Szczerze mówiąc lepsza zabawa była na wcześniej wspomnianym parkrunie. Jednak lekka domieszka osób daje motywację a tak, samemu sobie tempo trzeba miarować i się pilnować bardziej. Same problemy hehehe Biegnę ale nie czuję, że to jest maksymalna gonitwa. Z drugiej strony ciężko wykrzesać coś szybszego bo nie mam punktu odniesienia. Tak, wiem. Skomplikowane jest to bieganie, nie ma co zaczynać, bo w głowie się kiełbasi potem.

I nagle dobiegam do półmetka, agrafka, czyli obiegamy kijek, dajemy złapać macie naszego chipa z kostki i dalej. O, i wyprzedzam. Raz. Dwa. Trzy czy cztery nawet. Znaczy się ostatni na pewno nie będę. Widać w oddali ludzików ale nie podjemuję tematu bo za daleko. Potrzebuję kogoś tak w okolicach 50m przede mną, na oko. Ale wszyscy się uwzieli i za mną. Albo daleko przede mną. Ech.

Chyba panu coś do oka wpadło.Nic się nie dzieje. Biegnę, i mijam. Aż tu nagle most i... już zaraz meta. 200m czy w okolicach. Oooo! Dajemy! Sprint! Ile pary jeszcze zostało! I wtedy go zauważam. Ciężko nie, z okazji żarówiastej żółtej bluzy. On jeszcze nie wie co go czeka a w mojej głowie chytry plan się rodzi. 150m do mety, może mniej a może więcej. On jakieś 50m przede mną. A może mniej albo więcej. Ale on nie wie, że ja za nim. Z planem. Oraz przyspieszeniem. Jest cel, wyprzedzić przed metą. Dajesz blados, całą trasę marudziłeś, że nie ma kogo ścigać to teraz możesz pokazać. On coraz bliżej i bliżej. Widzę flagi mety. On też. A ja widzę coraz wyraźniej, że go doganiam. I wyprzedzam. I chyba nie byłbym zadowolony na jego miejscu. Chyba nie był. Dowód obok.

Moje czasy.I koniec. Zziajany ja. Dostaję butelkę wody, oddaję chipa. Idę popatrzeć na swoje czasy i... jest jak jest. Jest lepiej i zawsze może być jeszcze lepiej. Spodziewałem się bardziej wysublimowanych osiągów ale wiadomix, wyciągasz tyle ile wkładasz. A włożyć można jeszcze sporo, więc mówię temu miejscu do zobaczenia za rok, bo na pewno wrócę. A co się będzie działo? Ha!

Ale zanim do tego dojdzie, krótki filmik ze strefy zmian oraz mety:

Bonus dla czytaczy do końca: