Spowiedź przed zawodami
Zimno, wieje, deszcz zacina a kilometry same się nie zrobią. O ile łatwiej przykryć się kołdrą o poranku i przewrócić na drugi bok z myślą, że nigdzie nie biegnę.
Ale kiedy przez cały dzień mijasz swój strój biegowy, on czeka cierpliwie. I po zakończonym dniu pracy nie ma mowy o wymówce. Poza tym, najstarsi góralscy biegacze mawiają, że
winter miles = summer smiles
albowiem zimowe bieganie spokojnym tempem buduje bazę dla letniego treningu szybkościowego. Jak równieź uczy ciało pracy w trudnych warunkach =)
Ale nie o tym miało być. O zawodach niedzielnych być miało. Spowiadam się zatem - przed drugim aquathlonem poczyniłem następujące przygotowania:
- Pobiegałem.
Bez długich dystansów, raczej poniżej 10K, bardziej chodziło o częstotliwość oraz lekki fartlek. - Popływałem.
Tutaj nacisk położyłem na oddychanie, a szczególnie na wypuszczanie całego powietrza z płuc w czasie zanurzenia. Skupiłem się też na wdychaniu powietrza co piąte machnięcie (przy sprincie co trzecie) ręką. Mądrości do wcielenia w życie zapożyczyłem z bardzo ciekawej stronki o pływaniu Swim Smooth. - Poszedłem po rozum do głowy.
Ewaluacja pierwszego startu dała do myślenia, mogłem podglądnąć sztuczki i kruczki jak skutecznie zaoszczędzić czas potrzebny do ukończenia zawodów. Najszybszą metodą był strój, którego nie musisz przebierać. Można w nim pływać, biegać i rowerować (po polsku tri suit) a także pas do przyczepienia numeru startowego (odpadają tańce z agrafkami). Czy rzeczywiście podrasuje to czas? - Dieta.
Mimo szczerych chęci nie przerzuciłem się na specjalną dietę przedzawodową. - Waga.
Jestem w tej samej kategorii wagowej co miesiąc temu, gdyż po lekkim odchudzeniu, powróciłem do tych samych cyferek. Brak basenu przez tydzień i waga hop! +1.1 kg. - Dodatkowe ćwiczenia.
Między innymi na wzmocnienie kręgosłupa (jak planks) nie zanotowałem.