Tam, gdzie da się żyć - recenzja siostry emigranta

, blados

Domyślam się, że pierwsza fala recenzji i komentarzy dotyczących dokumentu Tam, gdzie da się żyć przetoczyła się już przez Polskę. Jeśli jeszcze nie widziałeś tego obrazu, poszukaj na Allegro wydania Gazety Polskiej, do której dołączono film; ewentualnie odtwórz film poniżej:

Po oglądnięciu filmu zabierałem się do recenzji przez kilka dni ale cały czas nie byłem pewien, co chciałbym przekazać. Napomnkąłem o tym obrazie w czasie sesji Skype z rodzicami. Nie słyszeli o nim. Ale kiedy padła nazwa Gazeta Polska dowiedziałem się, że to jest tuba PISu. O! Nagle brakujące elementy układanki w odbiorze obrazu zaczęłu się składać w całość. Produkcja wygląda teraz na całkiem zgrabnie zrealizowaną propagandę. Dobór uczestników, powracające jak bumerang zwroty, tematy. W jednym z wywiadów spotkałem się ze stwierdzeniem, że ten dokument przekrojowo opowiada o polskiej emigracji. Przekrojowo? Kilkanaście osób jako reprezentacja 2 mln? Zajęcia z badań marketingowych do poprawki.

Film powstawał 2 lata. Nie mnie ocenić, czy to długo czy krótko - zapytam siostry biegłej w sztuce tworzenia wizualnych produkcji. Wewnętrzny głos jednak mówi, że można byłoby podobny efekt uzyskać w krótszym czasie.

W końcu wysłałem linka do rodziny reklamując go jako lepszą wersję rzeczywistości niż serial Londyńczycy. Nie idealną. Moja siostra, zgodziła się gościnnie upublicznić swoje odczucia po oglądnięciu obrazu. Dodajmy, że jest doświadczonym redaktorem. Oddaję głos do studia:

Zebrałam się w końcu, żeby to obejrzeć. Dochodzę jednak do 10 minuty i czuję, że nie dotrwam. Kompletnie mnie nie ciągnie ten materiał. Nie daje haczyka, na którym mogłabym się zawiesić. Zaciekawić. A chciałabym! Nie czuję, żeby ci bohaterowie mieli jakikolwiek wgląd w swoją sytuację a mnie potrzeba czegoś więcej niż wyłącznie o: kasie, mieszkaniu, jedzeniu. Chyba że jest później? ;) No, dla mnie jako widza to zdecydowanie za późno, bo już tracą moją uwagę i chęć oglądania...

Początek nawet zaciekawił. Słychać, że jest kilku bohaterów, że mają jakiś wspólny temat, są jakieś widoki, jest wprowadzenie. Kiedy zaczynają być widoczni, tracę orientację - jest ich od groma! I tak poszatkowani, że nie zdążę poznać bohatera, a już mi znika. Kiedy wraca na wizję, to już nie pamiętam, jaką miał historię, z czym do mnie przyszedł. Po co akurat jego pokazują?

Przy tym sposobie montażu bardziej widzę autora materiału niż bohaterów. Jakby mówili to, co autor zaplanował. Jeśli ktoś chce lecieć tak krótkimi sekwencjami, to proponowałabym zrobić z tego materiał na max. 3-5 minut. Byłoby dynamicznie i z jakąś wyrazistą pointą pewnie. Póki co jest minuta 16. i mam dosyć.

A może taki był zamysł? Emigracja rodaków - tak nie może być, to wkurza? ;)

Do tego wrzucenie dziewczyny ze skype czy czegoś tam w zestawieniu z pozostałymi nagraniami wygląda marnie. W dokumencie fajnie, jak można korzystać z różnych (też archiwalnych) nagrań, ale jeśli są one potrzebne i budują jakoś materiał. Tutaj jest taki multum wypowiedzi i każda następna niewiele wnosi - zrezygnowałabym z tych najgorzej nagranych.

Dalej nie mogę, sorry, wymiękam. Gaszę. Nie moja bajka, bez inspiracji. Albo się starzeję!