Decathlon 5K - wymęczona relacja

, blados

Po jakże niesławetnym aquatlonie numer 3 miało nadejść katharsis. Pewnie dlatego nigdzie nie startowałem w czerwcu, żeby formę podrasować. Aha.

Miały być interwały. Fartleki. Miało w planie treningowym furczeć. Chciałoby się napisać, że wyszło tak jak zwykle, zresztą podobnie jak z reprezentacją no ale... Chłopaki pokazały na EURO2016, więc oby ta fraza już do łask nie wróciła. Słowem jednym: trenowania pod szybkość nie uświadczyłem. Było bieganie, było pływanie. I tyle. Zrobiłem też w tzw. międzyczasie drugi cykl oczyszczającej diety Dąbrowskiej (-5kg w ciągu 10 dni) a w nagrodę, że tak dobrze poszło to odstawiłem produkty odzwierzęce. Bieg mógł pokazać, że siła jest i w ogóle. No pewnie! Genialne.

#suchar #codzienny #sucharcodzienny

A photo posted by Suchar Codzienny (@sucharcodzienny) on

Ziomuś, samo odstawienie mięsa czy nawet wszelkich produktów odzwierzęcych nie gwarantuje zdrowszej diety. Przykład? Napierasz chipsy solone, wegańskie burgery i pizzę przez cały dzień. Na wegańsko? Tak. Super siła? Niekoniecznie. Brak zielonego, brak surowego. Gdzie orzechy, kasze, strąki? Ale to temat na inny dzień czy wpis albo na samodzielną pracę domową czytelnika.

Na tydzień przed zawodami zawitało w łepetynie, że może tym razem bez taperowania (w skrócie: odpoczynku) tylko może jakąś inszą rewolucyjną ideę przetestować? Jako, że w internecie jest wszystko, i na to się znalazła metoda: Runner's World: Tapering? Wrap It Up With a Burst. Inną razą. Nie skorzystałem.

Dzień przed wziałem się za podwieczorną 1.5h drzemkę, po czym władowałem w siebie 2 wegańskie burgery. Wyglądało na to, że jestem gotowy... po czym spakowałem prawie wszystkie gadżety. Nawet nie sprawdzałem pogody, bo i po co. Biegałem już praktycznie w każdych warunkach, więc byle deszcz czy śnieg różnicy nie zrobi na krótkim dystansie.

Na śniadanie banany oraz dwie kanapki z masłem orzechowym. Kawy nie dotykałem od miesiąca więc spodziewałem się kopa wlewając mocną mieszankę do termosu. Zgodnie z tradycją, musi być wypita na 40 minut przed startem. W trasie do sklepu składanka samochodowa zarzuciła Damy radę oraz Underdog, więc nastrój był odpowiedni.

Z okazji limitu startujących ustawionego na 400 spodziewałem się zastawionego parkingu. Tymczasem na 40 minut przed startem miejsca świeciły pustkami. Po oczach też dawały żarówiaste koszulki zawodników. Niedziele mają to do siebie, że większość sklepów otwiera swe podwoje o 10. Gdzieniegdzie widać było truchtających w poszukiwaniu miejsca dla ulżenia pęcherzowi. Wbiłem nieoczekiwanie do Decathlonu i odkryłem, że ów przybytek rozkoszy tamże jest. Wchodząc do męskoosobowej natknąłem się na Dorotę, którą poznałem na ostatnim aquathlonie. Albo dziewczyna się przestraszyła, albo zestresowała bo chyba mnie nie poznała. Nic to. Pokręciłem się trochę, muza głośna grała, upewniłem się, że chipów nie będzie ani mierzenia czasu stoperem. Nie będzie nawet listy kto w jakiej kolejności przybiegnie. Stał za to wielki zegar na mecie, który będzie odmierzał czas dla wszystkich.

Słonko wciąż balowało za chmurami co zapowiadało pogodę w sam raz na bieganie. Kilka słów od organizatora, rzut oka na mapkę trasy, i przejęcie pałeczki przez ziomka od rozgrzewki. Wtem tadam, Dorota się znienacka pojawia, opowiada o swoich przeszłych i przyszłych startach, po czym znika. Rozgrzewkę należy pochwalić, gdyż dynamiczną była. Obserwując niktóre twarze i ruchy było widać, że pierwszy raz czegoś takiego doświadczają. Inni już po 30s przysiadów dawali sobie spokój oszczędzając siły na bieg ale ja napierałem do końca hehe

Nie ustawiłem się w pierwszym rzędzie pomny BHF 5K. Chciałem co prawda tamtem czas zaatakować ale... Słońce zaczęło wychodzić i już na cały czas zawodów grzało. Super wymówka. Jest 10:00, jest sygnał, zatem startujemy. Najpierw powoli jak żółw ociężaaaaleeee... A nie, wróć. Nie ta baja. Ruszyłem w normie. Jeszcze rano zastanawiałem się czy nie wziąć zegarka i pulsometru, a nawet telefonu ze sobą na trasę. Miałoby się wspaniałe podsumowanie, czasy i wykresy. Ale stwierdziłem, że ciężko mi się z czymkolwiek biega, więc dałem sobie sianka. Biegłem swoim tempem z naciskiem na doganianie i wyprzedzanie. Adrenalinka w tłumie się generuje i pomaga przyspieszać.

I prawie skłamałem w relacji, bo jednak z czymś pobiegłem...

Już na pierwszym zakręcie ludziki zaczęły ścinać trasę a nie minęło nawet 100 metrów ale dobra, niech im będzie hehe Dość szybko wyłoniła się 15-20 ścigaczy a reszta zawodników ciagnęła się za nimi. Chcąc nie chcąć stałem się łącznikiem pomiędzy tymi dwiema grupami... Trasa nie rzucała na kolana widokówkami krajobrazu. Jeszcze przed startem rzucono ostrzeżenie, żeby uważać na śmietniki czy też jakieś meble na wystawkach. Nic takiego w oczy mnie nie zakłuło po drodze ale któż to wie, co ten człowiek na czele widział? Przez co skakał i przebiegał? Mieliśmy do zrobienia dwa kółka po chodniku i asfalcie wokół Ricoh Areny i okolicy. Przekrój wiekowo-płciowo-sprawnościowy szeroki. Osobniki ze słuchawkami na uszach i tacy z pianą na ustach. Ludziki z butelką wody w ręcę albo biegnący z psem. Nie zauważyłem nikogo z wózkiem dziecięcym.

Mniej więcej w półowie pierwszego okrążenia dogoniłem Dorotę i ręką nakazałem trzymać tempo. Jak się okazało później na mecie to nie dość, że posłuchała i była pierwsza w swojej płci kategorii, to jeszcze na lepsze fotki się załapała. Notatka do głowy: następnym razem kiedy biegniesz, skup się na dopingowaniu samego siebie, a nie innych.

Pierwsza runda dobiegła końca, jeszcze kilkadziesiąt metrów i zobaczę zegar. Będę wiedział jak jest, bo górąco i suchość w ustach daje się lekko we znaki. Nie ma upału powalającego na glebę ale wiatru też za bardzo nie czuć. Jedyna chwila ukojenia to 10 metrów pod wiaduktem. Nie mam wiedzy o tym jak biegnę, bo ani zegarka czy telefonu ze sobą nie mam. Może następnym razem? Może. Jest zegar. Co widzę? 11:12 po mniej więcej 2.5km. Hm. Bicia rekordu na 5K raczej nie będzie ale kiedy już wiem jaki jest czas, to głowa zaczyna lekko przyspieszać nogi. Jedno, że zostało już tylko jedno okrążenie, drugie, aby to drugie kółko lepszy wynik miało. A nic tak nie szybkości nie nadaje jak wyprzedzanie.

Coventry, mamy problem. Ścigacze mnie zostawili a pozostałych sam zostawiłem. Wokół żywej duszy. Jak biec panie premierze, jak biec? Oho, słyszę jakieś dyszenie za sobą, o nie nie panie ziomek. Pobiegnę z tobą trochę ale wyprzedzić się nie dam. Nie dam! Dość dziwne uczucie, kiedy biegniesz w rytmie swojego dyszenia i słyszysz podobne tempo za plecami. Zazwyczaj sam biegam, więc obce to takie było. I teraz już nie pamiętam jak długo miałem kompana na trasie, kiedy...

Znowu byłem sam. Nie licząc dublowanych postaci i prawie kolizji na skrzyżowaniach trasy. Kiedy w zasięgu wzroku nie ma kogo gonić to tempo spada. Wtedy też dochodzisz do wniosku, że za słabo na starcie pocisnąłeś, że powinieneś dać więcej gazy, i tak dalej w temacie. Ale biegniesz dalej. Słońce już nie przeszkadza, no może ewentualnie pot zalewający oczy ale od tego masz bandanę na ręku. Ostatni lekki podbieg i już słyszysz jak konferansjer wita pierwszych finiszujących. Ile zostało? Może jakieś 200m. Pierwsza dwudziestka będzie? Tak jakoś.

Ostatnia prosta i ciśniesz ile masz w nogach, jest zegar pokazujący 22:31 czyli czas netto 22:30. Średnia 4:30/km nie jest najgorszą ale... bywało lepiej =) Woda przezornie wcześniej zostawiona koło mety dalej stała pod filarem, jeszcze tylko udział w dziwnym głosowaniu (białe wygrały), worek z czymś i... koniec.

PS Fotki w biegu wciąż się nie dorobiłem ale uważne oko wyłowi łysinkę (cóż za podpowiedź!) na jednej z fotek na oficjalnej fotorelacji z biegu na FB Decathlonu