Aquathlon #2 - relacja prawie na żywo

, blados

TL;DR

Założeniem było ukończenie z miejscem dwucyfrowym (lista przedstartowa miała 200 seniorów i 60 juniorów). Na zawodach pojawiło się tylko 134 zawodników, z czego 2 nie ukończyło). Uzyskane miejsce 76 nie jest medalowym ale...

W ciągu 5 tygodni poprawiłem wynik w pływaniu (z 11:03 na 8:49) jak i w bieganiu (z 23:41 na 22:21, mimo trudniejszych warunków). Więc można się cieszyć. Więc się cieszę. Tu oficjalne wyniki.

Wersja pełna

Pięć tygodni po moim pierwszym aquathlonie, nadeszła pora na drugi. Ten sam dystans (400m pływania + 5km biegu), inna okolica, znacznie więcej zawodników. Najbardziej wyczekiwana nowość: czas mierzony chipem. Duży skok technologiczny od pierwszego konkursu, gdzie za stopery służyły smartfony.

No nie ustaliłem szczegółow się z najmłodszą córką i noc poprzedzająca zawody kilka razy była przerywana pobudką. Kiedy już się zwlokłem o 5:15 z łóżka (ale człowiek się szybko odzwyczaja!), wstawiłem kawę oraz śniadanie mistrzów. Jeśli jeszcze nie poznaliście magicznego śniadania dla najlepszych z najlepszych, oto składniki:

Wszystko mieszasz, wrzucasz na lekko rozgrzaną małą patelnię i formujesz placek. Po odpowiednim czasie placek przerzucasz. Dzielisz na cztery i gotowe. Zjadasz. Trochę od tematu odbiegłem...

Spakowany według listy i odhaczony dzień wcześniej, dorzuciłem tylko 2 banany, 2 jabłka, wodę i zapiąłem torbę. Komu w drogę tego kopa. Po godzinnej podróży nie przerywanej niczym szczególnym dotarłem na miejsce. Mimo 7 rano, po ośrodku już kręciły się różne niezidentyfikowane postacie ale na szczęście parking wciąż błyszczał pustymi miejscami. Odebrałem swój numer startowy, jednodniową licencję, markerowy tatuaż na ramieniu, ubezpieczenie oraz pudełko słodyczy (do wyboru).

A imię jego 40 i 3

Znalazłem szatnię, zacząłem się rozpakowywać skarby po czym zorientowałem się, że szafka nie jest jak w normalnym świecie na £1 tylko na 20p. Wróóóóóóóć na recepcję, rozmień bilon, nazad do szafki.

Wdziałem swój magiczny, dziewiczy strój a na górę dresiki. Długo w tym nie pochodziłem bo czas uciekł niepostrzeżenie i pora była potwierdzić swą obecność na basenie i dać się zachipować. No może nie dosłownie. Chip był na gumowym pasku i przypominał urządzenie do śledzenia uwięzionych w areszcie domowym. Z chwilą założenia, nie można było opuścić basenu pod groźbą dyskwalifikacji. Ale w potrzebie nagłej opcja była.

~ Przepraszam, kto jest ostatni w tej kolejce do startu? Kto ma numer bliski 43? 40 to twój? To ja będę za tobą w takim razie...

Basen podzielono na 6 torów, i na każdym torze maksymalnie 3 zawodników. No niestety trzeba było liczyć długości (16 x 25m) ale opiekun toru, gdy zostawały tylko 2 długości wkładał do wody żółtą deskę. Sprytne. No to jestem w wodzie. Nie za ciepła, nie za zimna. 3, 2, 1, go! Płynę. Z okazji płynięcia jednym torem, płynę B-3 (oddech co trzecie machnięcie). Na 3 długości wyprzedzam wcześniejszą zawodniczkę by na 5 zostać sam. Oho, jak to - nikogo do ścigania? Po chwili wskakuje nowy zawodnik i już mamy dalsze zawody. Mijam się przez kilka długości z nim na mniej więcej tej samej wysokości. Na 8 albo 10 długości zmieniam na żabkę. Potem kraul. I tak aż nagle żółta deska się pojawia, więc sprintem ostatnie 50m. Koniec pływania ale nie ma drabinki. Słyszę "well done and be careful through the stairs". Idę, schody, korytarzyk, boisko i trawa.

Gdzie moje rzeczy? Nie tylko ja wpadłem na pomysł, żeby jaskrawo-pomarańczowo bluzę dać na wierzch. Wycieram szybko głowę, wciągam bluzę, przypinam pas. Buty, buty! Czemu to tak długo trwa? Jeszcze bandana na głowę ale to już w truchcie. Ludzie kierują na trasę, wzdłuż budynku, boiska, przez bramkę i na leśną ścieżkę wzdłuż zamkniętej linii kolejowej. Pogoda się nie popsuła, wiatr nie wieje, deszcz nie pada. Trochę tylko błotnisto na tej drodze i gdzieniegdzie pojawiają się kałuże do ominięcia. Zdecydowanie inaczej się biegnie się w wyścigu po torze, gdzie praktycznie wszystkich jak na dłoni widać. Teraz na dłoni nikogo nie mam, gdzieś tam ze 150m przede mną migocze pomarańczowa koszulka. To będzie mój cel.

Biegnę. Oddech cały czas jeszcze nie uspokojony, zwalniam trochę żeby naturalny rytm biegowy złapać. Chyba już 1km pękł. Ma być 2.5km i nawrót. OK, mijam powracających. Grzeczny, kulturalny i wychowany podnoszę dłoń w alohowym pozdrowieniu. Różne reakcje w ciągu całej trasy. Jedni udają, że nie widzą. Chyba, że naprawdę nie widzą bo tak bardzo skupieni na przebieraniu nogami. Inni się uśmiechają. Odmachują. Pozdrawiają. Zdziwione miny też zanotowałem.

Co to? Pies? A do psa smyczą dowiązany człowiek. Na spacer wyszli. Ale przecież w przedbiegowym briefie napisano, że nie będzie ruchu na trasie. No jeden pies wiosny nie czyni. Nie za duży on, łatwo wyminąć. Co? Następny. I jeszcze jeden. To jakiś zjazd kynologiczny czy co? No dobra, muszę zwolnić, bo temu bydlakowi źle z oczy patrzy. I za bardzo kapie z pyska. Grzeczny piesek, grzeczny. OK, wrzucam piąty bieg, żeby nadrobić to psie spowolnienie... Gdzie ta pomarańczowa koszulka, co ją to ścigałem?

Chyba gorsze od błota są mokre liście na asfaltowej ścieżce. Na szczęście tu jest błotko, z lekką tylko domieszką liścia. O, i znalazła się moja pomarańczowa koszulka kierunkowa. Po prawej stronie mijam kafejkę, poproszę stolik z widokiem na biegaczy, dziękuję. Notuję sobie w myśli, że wracając właśnie od tego miejsca zacznę przyspieszać. Za chwilę pojawiają się zaskoczeni spacerowicze, że ktoś im ich ścieżkę zadeptuje biegiem. I znowu psy.

Mijam kolejnych, którym już mniej niż więcej zostało do końca. W końcu oddech się uspokoił i mogę lekko przyspieszyć. Mam wrażenie (które wynik zrewiduje), że po bieżni szybciej się biegło. Jest półfinisz, pachołek, urządzenie do zarejestrowania chipa oraz człowiek od powiedzenia "well done, keep going". No to daję. Pomiędzy mną a pomarańczową koszulką mam dwie dodatkowe postacie. Myślę, że trzeba będzie je przegonić. Do dzieła. Jak pomyślał, tak zrobił. Mijane jakoś szczególnie nie reagowały. Nie próbowały gonić. To błotko skutecznie z głowy wybijało wszelkie zrywy prędkościowe. Ale pomarańczy nie złapałem. Mijam kafejkę ale czuję, że szybciej nie mogę bo stracę równowagę. Zaczyna wiać. I to nie w plecy... Tym bardziej nici z przyspieszenia. Utrzymaj to tempo i będzie dobrze.

Jest bramka wejściowa na boisko, jeszcze tylko jakieś 150 metrów. Po mokrej trawie. I już. Meta. Zaraz, zaraz. Gdzie prasa, reporterzy, loża honorowa? Aha, jest rozstawiony aparat od firmy, która czasy mierzyła więc pewnie będzie fotka finiszowa. Widziałem na ich stronie. A może to nie aparat fotograficzny, tylko finałowy pomiar? Kiedy próbuję to rozgryźć, podbiega młody chłopak, pomaga odpiąć opaskę z chipem i podaje butelkę wody. Dobry chłopak, będą z niego ludzie.

~ Clear the way, runner is comming!

To usłyszałem, gdy powolnym krokiem zmierzałem do samochodu. No tak, przecież ludzie dalej biegną. Rzuciłem okiem przez okno na basen - niektórzy nawet jeszcze do wody nie weszli. Spojrzałem na zegarek, lekko po 9. Wyciągnąłem z bagażnika dresiki, wrzuciłem na siebie. Szejk, 2 banany i jabłko również za pazuchę i zacząłem się kręcić po okolicy, szukając jakichś wskazówek co dalej. Oko przykuł bar na kółkach a w nim:

foto kielba bekon

Lekko ślinka pociekła ale banana zapiłem szejkiem i odgoniłem myśli nieokrzesane. Idąc dalej znalazłem to, czego szukałem. Wyniki. Lekko ukryte, ale dostępne.

foto stuweb van

Wpisałem numer, wcisnąłem enter i drukarenka zapodała czasy. Miejsca jeszcze nie było, jako że zawody trwały. Pan zza monitora zainteresował się moim nazwiskiem a szczególnie jego wymową. No pierwszy raz słyszał. Mówię, że pewnie jeszcze kogoś z takim nazwiskiem w swojej bazie znajdzie. Dużo nas w Anglii. On na to, że jest prawie pewien, że na ponad 800K rekordów jakie ma, to raczej nie. A nawet na pewno nie. Challenge accepted! Szybki SQL na boku i... Jestem sam w UK w rodzinie biegaczy (w konkursach obsługiwanych przez Stuweb).

Pokręciłem się jeszcze parę minut, zaczął padać deszcz, na stronie nawet cząstkowe wyniki się nie pojawiły, więc zabrałem się do domu. Wiedziałem, że medalu tym razem nie dostanę, więc po co czekać trzy godziny na wyniki. Odwiozłem się do domu.

Jeszcze tu wrócę!