Aquathlon #3 czyli kto nie ma w głowie...

, blados

To już ponad 24h od wydarzenia a ja nadal sie trzęsę... ze śmiechu. Uwierz, że chwilę po biegu wcale skory do żartów nie byłem ale... nie uprzedzajmy faktów. Występ Pauli najpierw a potem ociec napiera. Klikaj, jeśli nie chcesz czytać tylko wynik Ci w głowie.

Córka

To miał być niecodzienny start. Rano córka w sekcji juniorow a jakiś czas potem ja. Prawie setka młodziaków i ponad 70 seniorów zapisanych - tego Nuneaton nie widziało nawet na ostatnim biegu 5K! Zapowiadało się naprawdę fajne wydarzenie. Dzień wcześniej zacząłem pakować nasze graty i wyszło tego dwie torby.

Korzystając z okazji wrzuciłem na grzbiet tri garnitur. Tak dla przymiarki. Oho. Ten rozmiar XL skurczył się od ostatniego użycia w grudniu. Gdy kupowałem L nie mogłem w nią wejść ale szybka wymiana na XL i było OK. Do dzisiaj. Dawaj blados, wciągaj, nie marudź. Pasuje. Jeszcze tylko zamek, a raczej zameczek i... trrrach. Się wziął i popsuł on. Mowiłem, że się skurczył. Po paru minutach boju z zamkiem uznałem go za nienaprawialny i dopakowalem do torby kąpielówki oraz spodenki. Na pierwszym aquathlonie też tak biegłem i było OK, a te kilka sekund na T1? Cóż. Coś za coś.

Plan imprezy zakładał odbierania pakietów startowych dla młodzieży, potem instalacja biegowego ekwipunku w strefie T1 (transition a po polsku przejście). Kiedy już młodzież zakończy swoje boje i pozbiera swoje graty pływackie z T1, miała ruszyć rejestracja seniorów oraz ich instalacje na T1. Ale brawo dla NTC (Nuneaton Triathlon Club), gdyż już od 9 można było odebrać numer dla starszaków (żeby nie napisać oldbojów). Tatuaż na lewą ramię, co by ułatwić mierzenie czasu pływania oraz identyfikację, jeśli wiatr podwieje numerek na trasie. Niespodzianka, bo reklamówka z gadżetami od Decathlonu (sponsora) razem z numerem startowym, a w niej sportowe jedzonko oraz bidon NTC.

Oględziny dokonane, więc heja na strefę T1. Dzieciaki miały swoje miejscówki na asfalcie kredą opisane, więc raz-dwa znaleźliśmy miejsce i przygotowaliśmy sprzęt. Bez szaleństw. Ręcznik, koszulka, spodenki, trampki oraz numer startowy na pasie. Numery startowe ze specjalnego papieru są więc z radością pożyczyłem od przypadkowego taty startującego młodzika... dziurkacz. Na pewno następnym razem biorę ze sobą!

Do startu była jeszcze godzina, czasy wcześniej przydzielono na podstawie deklaracji jak szybko zrobisz 400m na basenie. Wolniejszych dawano na początek. Córka pierwszy raz na tego typu zawodach, więc starałem się jak najwięcej tłumaczyć i pokazywać co i jak. Ale dopiero jak pierwsi wystartowali, mogła na własne oczy zobaczyć z czym to się tak naprawdę je.

Kiedy dwa tygodnie wcześniej rejestrowałem nas na imprezę, rzuciłem okiem na listę już zapisanych zawodników (i zawodniczek). Polsko brzmiące imię i nazwisko się pojawiło, i po chwili stalkingu na Google wiedziałem, że będę miał do czynienia z doświadczoną biegaczką. Jak szybką po pływaniu - to miało się okazać wkrótce. Kiedy tak oglądalśsmy kolejne starty, ktoś zagaił obok po niemiecku. Międzynarodowa impreza! Niedługo potem z rzędu za nami ktoś po polsku zapytał, czy to my jesteśmy tymi Polakami, co startują. No i tak się poznaliśmy Dorotę, jej córkę oraz koleżankę Doroty - Alicję. To był jej pierwszy start w aquathlonie, w następny weekend planuje pierwszy triathlon w Coventry. Taaa. A ja dzień wcześniej widziałem zajawkę tego wydarzenia i rozważałem przez chwilę tę opcję. Były jeszcze 43 miejsca wolne czy jakoś tak. Ale powstrzymałem się. Fajnie, że w końcu rower złożyłem do kupy ale w tydzień to się nie rozjeżdżę, nawet na te mini 20km. Więc odpuściłem. A ona namawia! Hahahahaha - nie.

My tu gg a rodzinka przybywa i w komplecie czekamy na start Pauli. Przed nią córka Doroty poszła do wody i zaczęła swoją przygodę z zawodami wielosportowymi. Czy sportem wielodyscyplinowym. Jak zwał tak zwał. Jest i czas na Paulę. Idzie, szef pływania kieruje ja na tor ale zaraz zaraz... Ona miała przecież zrobić tylko dwie długości (50m), tak jak w jej kategorii wiekowej a on tymczasem ustawia ją na 100m. Krótka wymiana zdań i po łapach nieuważnemu staremu linijką. Wszystko jak należy, jak ślepy to niech założy okulary bo drobny druczek przy rejestracji mówił, że wiek na koniec roku (31/12) się liczy a nie aktualny. Ups. Ćwiczylismy na 50m a tu taka zmiana na minutę przed startem. To również oznacza, że zamiast 1 okrążenia na bieżni (400m) będzie musiała zrobić 2 (800m). No to ładnie ojciec dziecko wpakowałeś...

I start. Dzielnie pokonywane metry pływalni. Pierwsza długość, druga. Nie ma zatrzymywania, świetnie. Co dalej? Jest i trzecia, czwarta ze zmianami stylu i ciach! Gotowe! Pierwszy etap zrobiony. Tata biegiem naokoło, żeby uwiecznić narzucanie ciuchów na strój i bieg. Szybkie T1 i wystrzela dziecko jak z procy, jakby w ogóle przed chwilą nie pobiło swojego rekordu w pływaniu! Troszkę martwi ten szybki start, więc jej krzykiem przypominam, że 2 kółka robi. Odkrzykuje, że wie i biegnie. Tempo jest na pierwsze 400m, ale w okolicach 1/5 drugiego okrążenia prawie, że się zatrzymuje. W odpowiedniej chwili dobiegam i mówię, żeby szła, jak nie może już biec. Dziecku juz się nie chce ale idzie. Mówi, że to nie dla niej. Że już nie. Ale idzie dalej, a ja razem z nią za barierką bieżni. Kiedy już oddech się uspokoił, w okolicach 4/5 długości, dziecko bez zapowiedzi wystrzela ponownie jak z procy i gna do mety. Ona leci po wewnętrznej ja nadrabiać muszę po dalszym niż zewnetrzny tor i w sumie nie doganiam jej na mecie. Ale jest ukończone, jest medal, jest dobrze. Ufff.

Ociec

Ojciec pozbieral niedobitki z terenu T1 i zaczął się mentalnie gotować na swój start za niecałą godzinę. Wbiłem do szatni, zrzuciłem graty do szafki, kąpielówki pod dresik, zebrałem swoje zabawki i dawaj na T1. Seniorzy mieli swoją miejscówkę w innym miejscu, bo tym razem bez kółek na bieżni. Rzutem na taśmę wcisnąłem się w zakątek, numeracja nie obowiązywała. Grunt to mniej więcej pamiętać, gdzie się jest ułożonym oraz wystawić coś jaskrawego na wierzch. U mnie to była pomarańczowa koszulka Running Heroes, w której to ostatnio BHF 5K biegłem. Znalezionym kawałkiem metalu zrobiłem dziury w numerze startowym i już opuściłem T1 spiesząc się po... kawę. Standardowo piję 45 minut przed startem a tu już obsuwa z 15 minut. Wbiłem do kafejki i rzucam: potrójne cappuccino. Laska robi oczy. Powtarzam jeszcze raz, tym razem głośniej: POTRÓJNE CAPPUCCINO PROSZĘ. No i wtedy do mnie dociera mój własny głos. I beka z samego siebie. I laska też ma wesoło. I woła do koleżanki, żeby też się pośmiała a ja w końcu dostaję swoje potrójne esspresso i zmierzam na briefa.

Niektórzy już w basenie rozgrzewali się ale po minucie czy dwóch gwizdek ratownika ich stamtąd wydobył. Zostało 10 minut do pierwszego startu więc udałem się nad wodę. Kiedy wróciłem już pierwsi zawodnicy atakowali dystans. Basen podzielono na 8 torów, każdy tor trzeba zrobić dwa razy, po czym pod liną na następny i tak aż do końca, czyli 16 długości (400m). Pierwsi startowali ci z najdłuższym deklarowanym czasem, więc można było i żabkę zobaczyć. No ale my tu gg a tu już trzeba dresik zrzucić i zająć kolejkę. Dorota, która startowała minutę przede mną (30-sekundowe interwały na zawodnika) w ostatniej chwili prosi, żeby jej szybko nie dublować. Spoko. Nie przewiduję. Sędzia pyta jak samopoczucie i na co uderzam. Mówię, że 8:30 na papierze ale myślę, że będzie lepiej. I start. Tym razem z zegarkiem, więc sekunda opóźnienia, bo przecież guzik trzeba wcisnąć.

No dobra, płynę. Kiedy to ostatnio na basenie byłem? Z przeszło tydzień wcześniej ale raczej rekreacyjnie niż treningowo. Tak naprawdę, to ze 3 tygodnie wcześniej. Cóż, masz głos masz wybór ale nie pozwól, żeby to cię zdominowało. Macham rękami przyzwoicie i nie zamierzam się dać sprowokować. Odbijam się stopami od ścianki i pod wodę, zawsze to te parę metrów do przodu i daję równo dalej. Nie ma tłoku w wodzie, tym razem ludzie w miarę rozsądnie swoje czasy zapodawali. Powiem tak, nie mam kogo gonić ani przed nikim uciekać. Jak na razie. Dobrze jest kiedy zając z przodu, no ale cóż. Będę machał w swoim rytmie. Czuję, że mogę szybciej ale zostawiam to na ostatnie długości. Na 5 czy 6 długości lekkie zgubienie oddechu ale tylko chwilowe. Pytam się sam siebie, co się dzieje ale nie dochodzę do odpoweiedzi. Płynę. Widzę, że mam mniej więcej jedną długość do kolejnego zawodnika więc staram się zmniejszać ten dystans. No idzie jak krew z nosa bo nie chce przyciskać za mocno oszczędzając siły na bieganie.

Ostatnie 2 długości i zmieniam oddychanie z obustronnego (co 3 mach) na jednostronny (co 2) i przyspieszam. Raz dwa i po pływaniu, jeszcze tylko klepnięcie ścianki i po drabince do wyjścia z basenu. Są rozłożone maty antyposlizgowe ale lepiej i tak nie szarżować. Z tego wszystkiego zapomniałem spojrzeć na zegarek, więc trzeba będzie poczekać na oficjalne wyniki. Do strefy przebrania i dajemy. Ręcznikiem raz-dwa głowę przetrzeć, potem stopy. Buty, spodenki, i... koszulka. No ale się uparła, co tak ciężko wchodzi!? Nie testowałem jej ubierania na mokre ciało. Słabo. Uciekają cenne sekundy a ja się mocuję. Dobra, jest. Pasek z numerem i chusta na głowę i można biec. Nie oglądam się za siebie, widzę kilkanaście metrów przed sobą Dorotę. No blados, dasz radę? I wtedy właśnie nie wiedziałem co odpowiedzieć.

Biegnę. Mimo ociągania się na T1 (takie mam wrażenie) nie zdążyłem jeszcze złapać oddechu. Dodam zwyczajowo, że zazwyczaj się rozgrzewam w okolicach 5K a tutaj tylko tyle do zrobienia. Są 3 pętle po dość wyboistej trasie. Jak bardzo to miałem się dopiero przekonać. Jeśli nie asfalt to trawa. Nie taka jaką masz w ogródku czy na polu golfowym ale taka jak na polanie. Nie ścieżka przez trawę. Trawa. Teoretycznie lepiej dla nóg po trawie niż po asfalcie ale dziś preferowałbym coś twardszego pod nogami. A kiedy to ja ostatnio biegałem? Jakieś 2 tygodnie wcześniej. Ładnie, ładnie. Jak ty chcesz na pudło wskoczyć z takim planem treningowym?

Przebieram nogami, ale jak na razie ciężko idzie. Może jak wskoczę na asfalt to coś się ruszy. Jak na razie dyszę i sapię, sapię i dmucham. Może jeszcze nie aż tak ciężko jak przy ostatnim zajęczym wyskoku na 5K, ale jakos dziwnie inaczej. Słabo i brak pary. Brakuje powietrza i siły w nogach. Trzymam jak na razie mniej więcej ten sam dystans do Doroty ale nie mam mocy, żeby wyrwać dalej. I nie dzieje się lepiej. Jakoś nie miałem dziś nastroju na normalne śniadanie, więc całe paliwo to 3 banany i kawa. To może wyjaśniać wiele.

OK. Pierwsza pętla za mną. Dostaję gumkę od włosów na rękę. Aha, żeby sędziowie wiedzieli, komu ile jeszcze zostało. Teoretycznie już powinno być OK ale jest z kroku na krok gorzej. Ostatni raz - mówię sobie. Ostatni raz na takim lajciku przygotowujesz się do startu. Nie ma miejsca na cuda i niespodzianki, albo jest forma albo nie ma. A forma z nieba nie spada. Mleko rozlane, karawana biegnie dalej, trzeba się pozbierać i zakończyć, co się zaczęło. Za którymś zakrętem zgubiłem swojego zająca i, co gorsza, zacząłem przepuszczać klubowiczów przed siebie. Kim jest klubowicz? Zawodnik w stroju z barwami klubowymi. Była reprezentacja Nuneaton, Rugby, Coventry. Ale się porobiło. Pogoda naprawdę dopisuje, robi się gorąco tak, że ściągam chustę z głowy i zakręcam na ręku. Czy to pomaga w biegnięciu? Nie bardzo.

Ta trawa jednak zaczyna mnie denerwować. Pytanie, czy ona jest taka nierówna, czy też tak się na siebie wkurzam, że wszystko wokół przestaje mi się podobać? Trasa ma jeden metrowy trawiasty podbieg i pewnie z 3-4m asfaltowy. I właśnie na tym drugim wyprzedzam swojego pierwszego zawodnika. Pytanie czy wyprzedzam czy też wymijam. Nie wiem. Ale jakoś lepiej na duszy od razu. Co nie znaczy, że jest lepiej w płucach. Od początku lecę oddychaniem 2-1 (2 wdechy, 1 wydech) i tak już chyba do końca dociągnę. Czy już mówiłem jak ładnie słonko świeci?

Wyciągam rękę, z której strony może mnie wyprzedzić kolejny zawodnik, jeśli tylko słyszę dyszenie za plecami. Zaraz potem słyszę podziękowanie i przyzwyczajam wzrok do nowych pleców. Po numerach mogę skalkulować czy jestem dublowany czy to dopiero świeży towar na trasie ale tego nie robię. Nie mam siły. Nic mi się już nie chce.

Jest druga gumka na ręku. Nie jest może super super gorąco ale jest ciepło. Nie ukrywajmy, że takich warunków w czasie biegania po 23:00 nie doświadczam. Mistrz wymówek dzisiaj z ciebie! Starczy tego marudzenia, bieg sam z siebie się nie zakończy. Jest jednak jedna rzecz dobra związana z trawą - na niej to tylko biegacza uświadczysz. Tymczasem na asfaltowej ścieżce, pomimo znaków "Caution - runners" zdarzy się zamyślony pieszy, rowerzysta odcięty od rzeczywistości czy mamy z wózkami dziecięcymi. Niby nic ale...

I tu wkraczamy w niewyjaśnione okoliczności przyrody... Czy to zmęczenie czy gapiostwo czy zwykłe zakręcenie spowodowało, że się nie zbulwersowałem, nie przycisnąłem i nie wepchnąłem się na bieżnię po kółku numer 3. Trzecia gumka na nadgarstku spowodowała, że koleś od gumek zagadał do siebie: hm, hm dziwne. Ja chcąc mieć jak najmniej straty na gumkowaniu pognałem dalej ale umysł zaczął analizować. Zaraz, zaraz. Kiedy pierwsza była? Czy od razu po wyjściu z basenu, czy po skończeniu pierwszego? I tak dalej, i tak dalej... Kiedy wreszcie wynik analizy wskazywał, że powinienem być przed tą trzecią gumką na bieżnię skierowany i finiszować, dobiłem się rzucając okiem na zegarek. Po raz pierwszy. Wcześniej jakoś nie miałem czasu. No tak, to na pewno jest czwarte okrążenie. Już było za późno, żeby się cofać. Zostało biec. Ale skoro już 5km rozgrzewki za mną, więc i równiej, i lepiej się biegło. W półówce pojawiła się rodzinka, żeby haj-fajfy przybić, tuż na chwilę przed podbiegiem i efektownym wyprzedzeniem kolejnej postaci. Teraz to już gnałem, żeby jak najmniej mieć utracone. Liczyłem, że mimo wszystko nie będę ostatni z dodatkowym 1.5km w biegu...

Bieżnia daje kopa. Na bieżni fajnie się wyprzedza. Szczególnie, kiedy wiesz, że koniec jest bliski. Ustawiasz sobie cel i dajeeesz. No i meta. Pach pach. Ściągam gumki a tu zdziwienie na twarzach. Mówię, że chyba troszkę za dużo przebiegłem. Czekam chwilę przy stoliku, widzę jak inni po dwie gumki oddają. Myślę - może mierzyli poszczególne okrążenia to będę miał czas na 5K jednak ale... nie. Nic z tego.

Dzień po podano wyniki za pływanie oraz za cały rajd. Bez podziału na T1 czy sam bieg. No nieładnie, nieładnie. Pewnie ktoś tu na dół wpadł, żeby dowiedzieć się o wynikach, zatem tadam tadam:

Z komentarza ziomka, co gumki rozdawał wynika, że tylko jeden kolo pobiegł 6.5km, więc ten tego... Jeśli się zastanawiasz o co chodzi z tym 6.5 to zapraszam na samą górę do przeczytania a tymczasem... Kończę relację.